BOXER & ROTOR
TADEUSZ PAWLAK    i    RYSZARD GLEN
Specjaliści BMW R75, Zündapp KS 600 i 750

AUSTRALIA 2006

Hans Peter HommesTłumaczenie: Tadeusz Pawlak

W kwietniu 2006 roku mój przyjaciel Hans Peter Hommes odwiedził Australię, gdzie z gronem kolegów miał okazję sprawdzić niezawodność motocykli BMW R75 i ZÜNDAPP KS 750 w tamtejszych warunkach. Ponieważ opisane przez niego i zamieszczone na www.wehrmachtsgespann.de wrażenia uznałem za bardzo interesujące, pozwoliłem sobie za jego przyzwoleniem dokonać tłumaczenia tekstu będącego jego autorstwa jak i wykonanych przez niego zdjęć. Mam nadzieję, że lektura będzie interesująca.

Tadeusz Pawlak

Australia w kwietniu 2006

Po 24 godzinnym locie wylądowaliśmy w Sydnej i natychmiast poczuliśmy się jak u siebie w domu. Niewątpliwie miało to związek z piękną, letnią aurą oraz harmonijną architekturą otoczenia. Mimo że przelecieliśmy na drugą stronę kuli ziemskiej, lądujemy w miejscu, które może znajdować gdziekolwiek w Europie. Pogoda jak w Hiszpanii a ruch uliczny i język niczym w Anglii. Dopiero spacer przez park powoduje, że stwierdzamy: a jednak jesteśmy w Australii. Widzimy ptaki, których w Europie na pewno nie spotkamy na wolności. W pierwszej chwili miałem wrażenie, że te barwne, egzotyczne ptaki musiały uciec z ZOO i park stał się ich chwilowym schronieniem. To właśnie fauna sprawia, że Australia jest jedyna w swoim rodzaju.

Australijska kuchnia najlepiej zaświadcza, że przybysze ze „starego świata” w znacznej części pochodzili z Anglii i przynieśli ze sobą swoje zwyczaje. Tak zwane „Fast Foody” są, szczególnie w Sydnej, wszechobecne. Na prowincji częściej można spotkać lokale reklamujące się produktami „home made”, czyli wykonanymi nie z przygotowanych fabrycznie zestawów, i z rzadka nawet spotyka się restauracje typu „Slow Food”, czyli z potrawami przygotowywanymi z całkowicie świeżych produktów. Są jeszcze BBQ, a więc grillowane steki z wołowiny, jagnięciny lub z kangura. Serwowane mięso ma przystępną cenę i jest bardzo smaczne. A więc kochane matki -waszym synom nie grozi głód, gdy wybiorą się w podróż do Australii.

Australia jest znaczącym eksporterem wina, i to wina dobrej jakości, jednak w samej Australii trunek ten jest bardzo drogi. Także inne wysoko procentowe alkohole jak whisky czy wódka ceny mają dwakroć wyższe od naszych cen (tzn. w Niemczech – przyp. T. Pawlak). Papierosy kosztują lekko ponad 8 Euro za paczkę i ci młodzi, którzy jeszcze palą muszą mieć zaprawdę bogatych rodziców, zdolnych do finansowania takich fanaberii.

Australijczycy między innymi przejęli też angielski ruch lewostronny. Przy tym nam, Niemcom, usiłują wmówić, że to w Niemczech jeździmy po niewłaściwej stronie. Jednakże, nie mogą przy tym stwierdzić, że sami jeżdżą „prawidłową” stroną czyli lewą. Uniemożliwia to gra słów w języku angielskim. „We are driving on the right side and that is he re the left side”.

Australijczycy są bardzo przyjaznymi ludźmi i bardzo chętnymi do udzielenia pomocy. Zatrzymać się na poboczu drogi i otworzyć klapę bagażnika kosza celem wyjęcia aparatu fotograficznego należy tylko wtedy, gdy ani z przodu, ani z tyłu, ani po bokach nie widać żadnego pojazdu. Przytrafiło mi się kilkakrotnie, że w takich chwilach zatrzymywał się samochód i kierowca z zatroskaniem pytał „can I help you?”.

W posiadaniu Australijczyków znajdują się BMW R75 i kilka nieskompletowanych Zündapp KS 750. Szacuję, że łącznie nie ma ich więcej jak 12-15 sztuk. Mój przyjaciel Ian mieszka ze swoją żoną Helen w małym miasteczku w pobliżu Newcastel i ma dwa odrestaurowane BMW R75. W 2001 roku Ian wziął udział w naszej wyprawie terenowej w Pireneje. Tutaj w Australii udostępnił mi do dyspozycji jeden ze swoich motocykli BMW R75.

 Na co dzień Ian nie jeździ tak małymi pojazdami jak R75. On jest specjalistą od trochę większych pojazdów. Zawodowo Ian jeździ wielką ciężarówką o mocy 2 500 KM i transportującą 250 ton węgla z kopalni. Rzeczywiście, przy jego ciężarówce, R75 jest drobinką.
mięsne i muszę przyznać, że były one znakomicie przygotowywane. Spożywa się najczęściej mięso z wołowiny lub z jagniąt. Prawdziwy farmer niechętnie znajduje na talerzu mięso ze „skoczka”. Ja także nie. Widziałem tak wiele przejechanych i leżących na poboczach dróg kangurów, że nie miałem najmniejszej chęci wieczorem spożywać kotleta z tego zwierzęcia.

Pierwszą rada jaką usłyszałem od moich australijskich przyjaciół brzmiała: „jeżeli to możliwe, nigdy nie jedź w porze zarówno wschodu jak i zachodu słońca. Wtedy kangury przemieszczają się i bydlaki głupieją. One nie mają za grosz respektu przed samochodem a tym bardziej nie będą miały przed twoim motocyklem. One skaczą wprost na pojazd i to jest bardzo niebezpieczne”. Dla unaocznienia jak dużym i przez to niebezpiecznym zwierzęciem może być kangur, na pierwszym postoju, Kent przyciągnął i oparł na moim koszu martwego, szarego kangura. Byłem pod wrażeniem. Zwierzak rzeczywiście nie był mały. Czerwone kangury są jeszcze większe, chłodno stwierdził Kent. Wziąłem to pod uwagę.
Na przykład bardzo czułem respekt przed tymi grubymi, długimi glistami powszechnie nazywanymi wężami a których w Australii nie brakuje. Co prawda w moim przewodniku stwierdzono, że niebezpieczeństwo ze strony węży jest bardzo przesadzone i turysta ma małe szanse osobistego zetknięcia się z nimi.

Myślę jednak, że autor przewodnika musiał całkowicie ominąć te rejony Australii, gdzie ja podróżowałem. Adrian wytłumaczył mi dodatkowo, że tej wielkości węże kolorowe nie są niebezpieczne. Natomiast czarnym i brunatnym powinienem natychmiast schodzić z drogi, bo są bardzo jadowite i nie mają przyjaznego dla człowieka charakteru. Wziąłem jego radę głęboko do serca i wszystkim bydlakom tego gatunku natychmiast ustępowałem z drogi. Pierwszy wąż, jakiego po tej rozmowie spotkałem, musiał być naturalnie bardzo czarny. Miał około metra długości, ale dla stopnia jadowitości, długość węża nie odgrywa naturalnie żadnej roli. Wąż spokojnie i dostojnie przewijał się w poprzek drogi, którą szedłem. Dałem mu pierwszeństwo przejazdu, czyli przejścia i ignorując się nawzajem oddaliliśmy się w wybranych przez nas kierunkach.

 

Jeździliśmy po obszarze górskim pokrytym gęsto lasem. Po ostrym podjeździe w okolicy Barrington Tops znaleźliśmy się na wysokości ponad 2000 metrów. Na tym podjeździe Peter Kunze rozpoczął walkę ze swoim Zündappem KS 750. Nazwisko Kunze sugeruje, że ma on niemieckie korzenie. Peter jest jednak Czechem, który od 20 lat żyje w Australii.
Na podjeździe silnik jego KS 750 bardzo rozgrzał się i stanął. Po ostygnięciu mógł jechać dalej. Nie mógł jednak przekraczać szybkości 40km/godz., bo wtedy „łapały” tłoki.
Peter nie składał samodzielnie swojego KS 750, lecz kupił go jako odrestaurowanego w Czechach. Jednakże rzekomo produkowane przez Tatrę tłoki i cylindry nie chciały zaakceptować trochę wyższych obrotów i blokowały się. Na podjazdach Peter jechał powoli a my robiąc małą przerwę, czekaliśmy na niego na górze. Na zjeździe tłoki i cylindry w silniku Petera pracowały naprawdę dobrze. Niestety, po zjeździe zawsze następował kolejny podjazd.

Jak już wcześniej wspomniałem, w porze zachodu słońca drogę przed nami przekraczały różne zwierzęta. Spotykaliśmy dzikie psy Dingo, lisy i naturalnie w nieograniczonej ilości kangury. Jeszcze w temacie Słońca. Wstaje ono tak jak u nas „na wschodzie”, następnie przesuwa się po nieboskłonie by „w południe” znaleźć się na północy. Zachód Słońca, podobnie jak u nas jest na „zachodzie”. Następuje on około godziny 18. Trzeba pamiętać, że w Australii to już prawie czas zimy, mimo że temperatury porównywalne są z naszymi letnimi. Zmierzch trwa około 15 minut i później następuje głęboka ciemność. Najczęściej już o 21 byliśmy w głębokim śnie. W zamian już o 6 rano byliśmy w pełni aktywni.

Po suchym lecie, na wyżynie, krajobraz był dosyć pustynny. Jadąc zapylonymi drogami nasze motocykle wzbijały w powietrze tumany kurzu. W takim przypadku, nieodzownym było utrzymywanie większego dystansu pomiędzy pojazdami. Sam starałem się utrzymywać chmurę kurzu w sporej odległości przed sobą. Gdy z daleka widać było zbliżającą się chmurę, oznaczało to, że z naprzeciwka zbliża się inny pojazd. Gdy zbliżał się samochód terenowy, uczynić można było tylko jedno. Zaczerpnąć głęboko powietrza, wstrzymać oddech do czasu aż chmura pozostanie za mną. Wieczorem byliśmy wszyscy barwnie ozdobieni kurzem. Gdy ściągnąłem okulary ochronne, przypominałem sam dla siebie, bardziej górnika po ciężkiej szychcie niż motocyklistę.

Towarzyszące nam damy po 2 dniach miały dosyć przygód. Zorganizowały sobie komfortowy, klimatyzowany samochód i przedsięwzięły „shopping malls” miejscowości znajdujących się na naszej trasie. Te były jednak rozrzucone na paru setkach kilometrów. My w zamian pozyskaliśmy nasz spokój, którym w zgodzie z naturą, z puszką piwa i motocyklem mogliśmy się rozkoszować.

Kraj (w rzeczywistości kontynent-przyp. Pawlak) jest naprawdę duży i gdy tylko była możliwość tankowania, zawsze to czyniliśmy. Jednego razu pokonywaliśmy w górach bardzo długi odcinek i 2 kilometry przed stacją benzynową zabrakło mi paliwa. Na szczęście Kent miał jeszcze kilka litrów zapasu w kanistrze. Uchroniło mnie to przed marszem do stacji. W Australii jest wszędzie trochę dalej niż my sobie to wyobrażamy. Patrząc na mapę powierzchownie sądzimy, że z Sydnej do Brisbane jest mniej więcej tak daleko jak z Hamburga do Hannoveru. W rzeczywistości jest to ponad 1000 km.

Ostatniego dnia Zündapp Petera ostatecznie odmawia współpracy. Jego przekładnia główna traciła olej. Krótki ogląd i stwierdzamy, że pokrywa pośrednia na skutek uderzenia od wewnątrz, jest rozbita. Jak się później, po rozebraniu przekładni, okazało, na kole talerzowym wyłamały się trzy zęby i spowodowały rozbicie obudowy.

Całkowity złom. Peter nie mógł tego pojąć. Przecież wszystko było nowe, myślał on. Nowe? Tak. Tyle tylko, że to były produkty z jego wcześniejszej ojczyzny, gdzie koła zębate zostały nieprawidłowo zahartowane. Były twarde jak szkło i musiały pod dużym obciążeniem popękać. Kiedy? Było to tylko kwestią krótkiego czasu.

Motocykle BMW pod względem technicznym zniosły naszą wyprawę bardzo dobrze i sprawdziły się. Wyjątkiem jest przednie zawieszenie. Wynika to między innymi też z tego, że nasi australijscy przyjaciele nie przywiązywali do sprawności przedniego widelca szczególnej wagi. Podczas jazdy zawieszenia wykazywały praktycznie brak amortyzowania. Ale z tym problemem mamy także często do czynienia u nas w Niemczech. Jazda motocyklem BMW R75 z dobrze działającym widelcem sprawia przyjemność a trzęsące się ręce na kierownicy przy zużytym widelcu doprowadzają do rozpaczy.

Nasza podróż przez Australię trwała tylko krótkie trzy tygodnie. Przez ten czas zobaczyłem tylko niewielki wycinek kraju. Sądzę, że będę musiał co najmniej jeszcze nie raz udać się do moich przyjaciół „tam na dole”. Z prostych przyczyn. Mieszkają tam bardzo mili ludzie i można tam przetrwać naszą zimę. Tam jest wtedy lato.

I jeszcze całkiem specjalna sprawa, język. Mogę powiedzieć, że Australijczycy mówią po angielsku. Nasi australijscy przyjaciele posługują się rzeczywiście językiem angielskim. Natomiast ich sposób wypowiadania zdań zmusił mnie do nadania australijskiej wymowie określenia „australijska szybkość”. Owa szybkość powodowała, że tylko przy najlepszej woli można mniemać było, że ich język ma wspólne korzenie z językiem angielskim. Z tego powodu, często „prowadząc” rozmowę uśmiechałem się tylko. Gdy rozpoczynano zdanie od bardzo przeciąganego Yeeeeh, ja kończyłem potwierdzającym skinieniem głowy i wymawianym Yeeeeh that`s true. Nigdy w ten sposób nie popełniłem błędu.

Osobnym zjawiskiem jest pozdrawianie się.  G`day lub hi come lub hi go lub, lub…. Sam próbowałem pozdrawiać słowami Gruess Gott (polski zamiennik brzmi „szczęść Boże” przyp. T. Pawlak) co także niezawodnie rozpoznawane było jako pozdrowienie. W terenie pozdrawia się każdego i jest się przyjaznym gestem pozdrawianym przez każdego. Także niedowidzący kowboj jadący na swoim koniu pozdrawia wszystko co się porusza w myśl zasady, że ten ktoś na tym bezludziu musi należeć do swojaków.

Po kilku dniach aklimatyzacji spotkaliśmy się z pozostałymi motocyklistami, a więc z Kentem, Adrianem z Lindą i Peterem wraz z synem w hotelu Viktoria w niewielkiej miejscowości o nazwie Moonanflat Flat. Wyposażenie jak i dekoracje hotelu mogą oddawać atmosferę zajazdu z lat trzydziestych ostatniego wieku. Do tego była jeszcze knajpa. Serwowano tam dobre, schłodzone piwo w pokrytych (zgodnie z tamtejszym zwyczajem) szronem szklanicach. Wieczorem do restauracji przybywali na kolację okoliczni farmerzy wraz z rodzinami. Najczęściej spożywano dania

 Znajdują się w Australii jeszcze inne stwory, przed którymi trzeba się bardzo, ale to bardzo strzec.

Już drugiego dnia na drodze. Ian jadący przede mną raptownie zahamował swój motocykl, zeskoczył na ziemię i chwycił coś ze swojego wózka. Gdy wyprostował się, w jego rękach zobaczyłem mocno wijącego się węża. Ten egzemplarz miał około 2 metrów długości i przyozdobiony był ładnym ornamentem. Gdy próbował ugryźć Iana, ten śmiejąc się stwierdził, że jest to diamentowy wąż, nie groźny dla człowieka. Należy do grupy węży dusicieli, ale tak duży obiekt jak Ian byłby dla niego nie do przełknięcia. Wąż ten żywi się myszami i szczurami. Zrobiłem zdjęcie a Ian położył węża w trawie zwracając mu wolność. Węże diamentowe widziałem jeszcze kilkakrotnie a raz nawet w parku, w centrum miasta.

Doznałem wrażenia, że ulubionym hobby Australijczyków jest koszenie trawników. Gdzie sięgnąć okiem, trawniki wokół zabudowań są na dużym obszarze starannie i krótko przystrzyżone. Nie jest to jednak tylko hobby. Strzyżenie trawników ma głęboki, podwójny sens. Krótka trawa utrudnia maskowanie się wężom i zmusza do utrzymywania dystansu wobec ludzkich siedzib. Po wtóre, krótka trawa pali się dosyć trudno. W ten sposób domostwa chronione są przed pożarem. W trakcie naszej podróży kilkakrotnie widzieliśmy pożary buszu. Omijaliśmy je bardzo szerokim łukiem.

        Adrian z Sydnej, od 18 roku życia, jest fanem BMW. Od dłuższego czasu zajmuje się także remontami silników i skrzyń biegów BMW R75. Ja dostarczam mu części zamiennych i łączny efekt można było zobaczyć w czasie naszej podróży. W trakcie całej wyprawy nie wystąpiły żadne problemy ze skrzynią biegów czy z silnikiem.

Pierwszego dnia Ian miał problemy ze swoim opartym na starych, oryginalnych częściach, iskrownikiem. Wymienił go na zabrany zapasowy (odrestaurowany) iskrownik i z tą chwilą pozbył się wszelkich kłopotów.

Chcę jeszcze raz podziękować za okazaną gościnność Ianowi z Helen, Darcy i Susan, Adrianowi i Lindzie oraz Kentowi z Peterem.

 

 

ZDJĘCIA

 

VIDEO

WIĘCEJ FILMÓW