BOXER & ROTOR
TADEUSZ PAWLAK    i    RYSZARD GLEN
Specjaliści BMW R75, Zündapp KS 600 i 750

PIRENEJE - ANDORA CZ. II

Tadeusz Pawlak

Ranek wita nas piękną, słoneczną pogodą. Nie opuści nas ona przez najbliższe dni. Nie spiesząc się pakujemy nasz ekwipunek i po godzinie wyruszamy w drogę. W dniu dzisiejszym chcemy osiągnąć punkt, któremu sami nadaliśmy nazwę „kanion”. Po drodze czeka nas kilka ciekawych podjazdów. Jedziemy tempem około 20-30 km/h. Po godzinie robimy pierwszą, krótką przerwę. Stajemy na kamiennym mostku przerzuconym nad niewielką rzeczką.

 Od tego miejsca, za około 2 kilometry rozpoczyna się długi na 3 kilometry i „upierdliwy” podjazd. Technicznie nie jest trudny, ale za to wymaga utrzymywania stałej szybkości i koncentracji. Zjazd jest jeszcze trudniejszy. Na kolejnym postoju, po skontrolowaniu stanu paliwa, decydujemy się dotrzeć do miasta Rupit. To stare miasto jest bardzo popularnym celem weekendowych wypadów Katalończyków. W pobliżu jest też stacja benzynowa.

Opuszczamy Rupit, zostawiając po lewej stronie urwisko, skąd ponad 120 metrów w dół, spada kaskadą Riera de Rupit. Osiągnięcie, na dole, poziomu rzeki zajmuje nam ponad 2 godziny. Tym razem nie musimy czynić długich przygotowań do przekroczenia rzeki. Poziom wody jest niski. Gdzie te czasy, gdy musieliśmy wyjmować bagaże z koszy i przenosić je na plecach na drugi brzeg a same motocykle przeciągać przy użyciu lin. Teraz przejazd odbywa się w sposób łatwy i przyjemny. Nie zajmuje więcej niż 10 minut. W takiej sytuacji, nawet gdybyśmy musieli się cofnąć, nie wywołało by to naszej większej irytacji

Inaczej było, gdy kilka lat temu, w tym samym miejscu, po ponad 3 godzinach ciężkiej pracy i przejechaniu niecałych 200 metrów, musieliśmy zawrócić i wykonać ponownie tą samą pracę. ale w drugą stronę. Na drodze znajdował się wielki głaz a pozostała część duktu obsunęła się do rzeki.

Do miejsca noclegu mamy jeszcze około 3 godzin nie najłatwiejszej jazdy. Alvo coraz częściej narzeka na sprzęgło w KS pożyczonym od naszego hiszpańskiego przyjaciela Andreu. Mimo kilkakrotnej regulacji, w końcu nie można już wysprzęglać. Alvo prosi mnie byśmy zamienili się motocyklami. Ma do mnie zaufanie, że lepiej dam sobie radę z jazdą bez sprzęgła i do tego w terenie. Koledzy jadą do przodu a przede mną pozostają tylko Peter i Ryszard, gotowi do pomocy, gdybym takowej potrzebował.

Jadę na pierwszym lub drugim biegu. Muszę cały czas koncentrować się nad wyborem toru jazdy. Decyzje muszę podejmować błyskawicznie. Zbyt długie myślenie lub błędny wybór mogą skutkować zatrzymaniem motocykla. A ruszenie bez sprzęgła, szczególnie pod górę, może być bardzo trudne. Po godzinie jazdy ręce i nogi mam sztywne a i pot spływa z czoła.

Już wiem, że jeszcze 2-3 minuty jazdy i będę przy noclegowisku. Jeszcze tylko płytka rzeczka a dalej to już tylko 300 metrów pod górę. Przekraczam rzeczkę i w tym momencie widzę przed sobą wysoki na 30 cm próg. Ryzykuję i dodając gazu postanawiam wskoczyć na stopień. To, co się później działo warte było uwiecznienia na zdjęciu a jeszcze lepiej na filmie. Niestety, nikt się nie spodziewał, że będę tę przeszkodę (bez sprzęgła) pokonywał z marszu i zabrakło kamer na stanowisku.

Dodałem gazu i uniosłem przednie koło do góry tak, aby znalazło się nad krawędzią stopnia. Koło wózka napotkało opór, który pokonałem dodając jeszcze więcej gazu. W tej chwili przednie koło znajdowało się już na wysokości ponad 1 metra. Gdy tylne koło motocykla znalazło się także na równym, odchylenie motocykla stało się jeszcze większe. Stojąc pochylony na podnóżkach, stwierdziłem, że tak wysoko nad ziemią, na KS jeszcze nie byłem.
Muszę stwierdzić, że była to miła konstatacja. W tej pozycji, spokojnie, przejechałem jeszcze kilka metrów. Koledzy nagrodzili mnie oklaskami i prośbami o „replay”. Nie miałem jednak chęci zadośćuczynić ich prośbom.

Jazda z podniesionym przednim kołem motocykla, naturalnie nikogo dzisiaj nie szokuje. W tym przypadku trudność polega na tym, że ma się pod sobą ponad 450 kilogramów nierównomiernie rozłożonej masy. A i opuszczenie motocykla z wózkiem, w razie konieczności, jest o wiele trudniejsze niż lżejszego motocykla solo.

Aby ustalić co stało się ze sprzęgłem, wymontowaliśmy skrzynię biegów.

 Cóż się okazało? Andrea restaurując przed 10 laty swój KS 750, zastosował niewiadomego pochodzenia popychacz sprzęgła. Popychacz ten nie tylko, że miał niewłaściwe wymiary, to do tego był niewłaściwie utwardzony. W trakcie pracy popychacz wygiął się a jego końcówki ścierając się, doprowadziły do zmniejszenia długości. W końcu popychacz stał się tak krótki, że nie naciskał na łożysko dociskowe. Jedynym ratunkiem była wymiana na nowy popychacz. Wśród zabranych ze sobą części nikt nie miał popychacza. Szybko z Peterem przeanalizowaliśmy, czy może on mieć tą część u siebie w Lloret de Mar. Wyszło na to, że jest to całkiem możliwe. Postanowiliśmy skrzynię zamontować w stanie w jakim jest i rano dojechać do asfaltowej drogi. Tak też uczyniliśmy.

Bez sprzęgła pojechałem jeszcze 35 kilometrów. Po drodze dopadła nas ulewa. Dosłowne oberwanie chmury. Jechaliśmy bardzo wolno, bo i widoczność była zerowa. Na dole rozdzieliliśmy się. Peter i Torsten pojechali do Lloret po popychacz a reszta udała się w kierunku Camprodon, gdzie w pobliżu znajduje się „górski dom” Andreu. Szybko zagospodarowaliśmy się.

Należy poświęcić kilka słów domowi Andreu. Od kilku lat jest on praktycznie nie używany. Najczęściej, czyli raz do roku my jesteśmy jego jedynymi użytkownikami. Kiedyś Andreu stwierdził, że nie sprzedaje go tylko dlatego, że wie, iż my tam raz w roku przyjedziemy.

Szybko dokonujemy inspekcji domu. Agregat prądotwórczy zostaje uruchomiony, ogrzewanie i ciepła woda do kąpieli będą za chwilę. Szybko sprzątamy cały dom. Sześciu facetów potrafi nawet duży dom doprowadzić do błysku w ciągu jednej godziny.

Wracają Peter i Torsten. Mają nowy popychacz. Rano będziemy mogli dokonać jego wymiany. Torsten postanawia przywieźć drewno na ogień do kominka. Jego KS nadaje się do tego znakomicie.

Przy niewielkim wsparciu hiszpańskiego wina nastroje nasze są znakomite. Jutro zrobimy sprzęgło w Alvo KS i pojedziemy w kierunku Andory. Na razie grzejemy się w cieple kominka.

 

ZDJĘCIA

 

VIDEO

WIĘCEJ FILMÓW